Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/172

Ta strona została przepisana.

Na tronach w górze zasiedli wszyscy kupcy i wszyscy książęta — u stóp ich, orszak szlachty pokładł się na marmurze — głowy oparli o brzęczące wory, z których dusze kupieckie jęczały — w garściach ścisnęli zdarte ze zbroic klejnoty — i tak leżeli niewzruszeni, bezbronni, ze zmarszczonemi brwiami, z dużą łzą w oku! A ludzie wszelacy tłoczyli się wschodami nieustannie to w górę, to na dół, jak dwa nurty przeciwpłynne — i powstał gwar waśniących się i godzących się; — a na dole mnóstwo, hucząc, sprzedawało i kupowało także!
A były tam zgraje ponure i wołające, że chleb dzisiaj na zawsze straciły, — ale nikt ich nie słuchał! Stały tam całkie rzędy ludzi, jakoby chorych i trzęsących się od zimna, a żebrzących, — ale nikt na nie nie spojrzał. Leżały tam gdzieniegdzie ciała stratowane, ustami jeszcze ruszające i szemrzące: „ratunku!“ — ale nikt im ręki nie podał!
A gdy tak działo się na ziemi, owa łuna dusz wszystkich, pluskając krwawemi połyski, coraz bardziej w przestrzeniach siniała. Na kształt serc, co jedne po drugich pękają, gasły i przepadały wszystkie jej ogniska, światełka, promienie. Wreszcie czepiając się gzymsów granitowych, czarną kopułą dymu zawisła nad gmachu ścianami — i słońce ono żółte od niej się zaćmiło — i gmach ten niezmierny sczerniał widnokrężnie od podstaw swych po szczyty swoje. Kupcy tylko jedni na tronach śród tej nocy błyszczą. I świat był jako giełda ciemna — a oni, jako króle świata!
I wszystkie te obrazy zachodząc jedne na drugie, mieszać się i psuć zaczęły przed okiem młodzieńca. Z mgły coraz posępniejszej i gęstszej znów wyjrzało widmo z twarzą smętną, lecz pełną pokoju — i młodzieniec usłyszał: „Odwróć się od tego piekła podłych!“ i chód orzeźwiający jakby powiew nocnego wiatru z tym głosem Danta przemknął mu po skroniach.
Widmo ujęło go za rękę i poszło przodem — i szło po chmurach jakichciś białych i cichych, śród