Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/180

Ta strona została przepisana.
Bankier-Książe.

Skorom też list rekomendujący mi pana Hrabiego od Rothmana i Spółki, prawdziwego króla giełd europejskich, zawczoraj odebrał — natychmiast sobie ułożyłem w myśli, służyć panu Hrabiemu za przewodnika śród dzisiejszej uroczystości — wszak dobrzem uczynił? wszak zabawnie i miło, kochany Hrabio?

Młodzieniec.

Co mi tu najmilszem, to że błękity bez maski, że słońce to bez maski, że taką wonią fiołków rzucanych rozpojone powietrze, że deszczem róż wszystkie te poczwary między sobą się biją! A jaki ten kościół tęczano-mozaikowy! a jaką przepaską koronkowych filarów ten pałac obwiązan! a to morze dalej, jakimże puklerzem jednym widnokrężnym ze srebra.

Bankier-Książe.

Wejdźmy pod same portyki — tam najwięcej porządnych masek. Będę mógł panu Hrabiemu pokazać osoby z tutejszego towarzystwa.

Młodzieniec.

Szkoda, że stamtąd ni morza, ni tych niebios nie widać; ale, kiedy Książe chcesz, idźmy!

Bankier-Książe.

Musisz pan Hrabia mieć namiętność do malowania krajobrazów, kiedy tak ciągle się zajmujesz powietrzem i wodą?

Młodzieniec.

Wcale nie; — lecz wzrok Boga mi z po za nich osobliwie w tych stronach, przebija!

Bankier-Książe.

Aha! tylko dlatego! Widzę, drogi Hrabia exaltacyi pełen — zwyczajnie młodość, wyobraźnia! i ja też taki sam byłem, tylko że mi czasu nie starczyło