Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/183

Ta strona została przepisana.
Bankier-Książe.

Koniecznie wymagam — zabawnego coś być musi.

Młodzieniec.

Koniecznie każesz Pan?

Bankier-Książe.

Ale musisz, drogi! Mówże, cóżby powiedziano o najwytworniejszym z naszych elegantów tak humorystycznie zamaskowanym?

Młodzieniec.

Powiedzianoby, Mości Książe, że ojców dziarskich znikczemniały syn!

Bankier-Książe.

A to czemu! nie stracił ani grosza z ich majątku — dotąd wszystko ma!

Młodzieniec.

Powiedzianoby, że dopóki po waszych rynkach chodzą obce najezdniki przy pałaszach u boku, a z pychą na czole, to wam nie za arlekinów się przebierać, ale w milczeniu wybohaterzać się na dawnej Rzeczypospolitej mścicielów!

Bankier-Książe.

Rozmaitość obyczajów narodowych! Hrabia i politycznie widzę exaltowany; — ja taki sam zupełnie byłem gdym miał lat osiemnaście! A tego, tego czy też widzisz, tego mnicha z kosturem i w sandałach? To malarz pierwszy tutejszy — dobry dzień, Arpeggiani! Nie zapomnij obiadu u mnie we środę, punkt o siódmej. Drogi Hrabio, ja sztuki, uważasz, proteguję ogromnie. Po trzy razy w tydzień zapraszam wszystkich artystów czy pędzlem, czy muzyką, czy rymami się odznaczają. Cóż chcesz Hrabio! gdy się miliony ma, trzeba być wspaniałym. Pieniądz dziś czem było papiestwo dawniej — więc ma się obowiązki. Trza też sypnąć cza-