Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/190

Ta strona została przepisana.
Bankier-Książe.

Nie! — ale czemś innem może!

Młodzieniec.

Czemże ?

Bankier-Książe.

Przedstaw sobie, drogi Hrabio, że u dworu ma wzięcie nadzwyczajne, niewypowiedzialne. Choć żadnego urzędu oznaczonego nie posiada, gdy przychodzi, drzwi cesarskiej sypialni same z siebie odmykają się przed nim, — a gdy wychodzi, panuje — wszyscy bledną — wszyscy biegną, gdzie skinie!

Młodzieniec.

Lecz tu nigdzie w około nas pod maską ni Cesarza samego, ni dworzan wiedeńskich niema, by mię podsłuchawszy, zaraz pobiegli mu donieść. Samych tylko widzę szalonych, zapustami pijanych, skaczących Turków, Indyan, bogów i poliszynelów!

Bankier-Książe.

Nachylno bliżej ucha, Hrabio!

Młodzieniec.

Słucham!

Bankier-Książe.

A szpiegów nie ma może na tym rynku świętego Marka?

Młodzieniec.

Jakto? co mówisz? Tej kobiety mąż policyantem?

Bankier-Książe.

Któż no bo takie rzeczy przypuszcza? skąd? jak? czym co podobnego powiedział? Ale gdzież tam policyantem? alboż Cesarz naprzykład policyantem! alboż gubernator miasta Wenecyi policyantem? a przecież i Cesarz i gubernator czytują sprawozdania policyi?