Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/194

Ta strona została przepisana.
Aligier.

Toś ty Jakóbie?

Jakób.

A jużci W. Panie!

Aligier.

Czego chcesz, mój Jakóbie?

Jakób.

Proszę W. Pana, że też to mówią ludzie, iż naród w tych stronach nie taki poczciwy jak u nas...

Aligier.

Prawda poniekąd.

Jakób.

Więc proszę W. Pana, bo dobrze już w noc a Pan Hrabia nie wraca, więc ja się przeląkł i myślę sobie, żeby się nie stało szkody jakiej JW. Hrabiemu.

Aligier.

Gdzieś go zapusty zatrzymały — nie lękaj się.

Jakób.

Boć to zawżdy tak, W. Panie, bieda i bieda! Gdy weźmie wychodząc krucicę lub puginał, już dufa sobie, że i stu rabusiom by poradził! — a kiedy czasem ja mówię: „Jasny Panie, weź z sobą Jakóba“, to jak spojrzy na mnie, to aż markotno się robi. A dobry, dobry Pan, jeno upór taki w sercu u niego; — żeby przynajmniej w słoneczku się kochał, ale to on, uważałem W. Panie, bardzo lubi gwiazdę wszelaką — przytem skoro pełnia, toć już czekaj, a on chodzi po dworze gdzieści i Bóg święty wie, co tam i do kogo czy gada, czy śpiewa coś! Dobrze raz, dobrze drugi, dobrze i setny, ale kiedyś kryska przyjdzie na Matyska? oj przyjdzie.