Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/197

Ta strona została przepisana.

tolik, tylko, że o innej godzinie; — alem mówił, że z rana w niedzielę każdą tamtemi drzwiami zawsze Księżna sama jedna siada do gondoli i do San Georgio płynie.

Młodzieniec.

O tych sfinxach myślałem i słowa twoje pomięszały mi się. Wszak jutro niedziela?

Ambrosio.

Niewątpliwie jutro!

Młodzieniec.

Niedokładniem obejrzał te sfinxy z porfiru — pyszne już w promieniach miesiąca — cóż dopiero we dnie, gdy się każden szczegół rzeźby uwydatni.

Ambrosio.

Przysięgają znawcy, że to dzieło Michała-Anioła samego.

Młodzieniec.

Masz za przejażdżkę.

Ambrosio.

Dziesięć razy więcej, niźliśmy się zasłużyli ja i Beppo Signorii Waszej. Przez Adryatykę! i Dożowie dawniej nie płacili tak!

Młodzieniec.

To za sfinxy — bo widzisz i ja trochę artysta. Jutro rano bądź z gondolą tu!

Ambrosio.

Myśmy sługi — wasza Signoria panem.

(Wychodzi.)
Aligier.

Stoisz i patrzysz się. Cóż, Henryku mój, ręki mi nawet nie ściśniesz?