Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/20

Ta strona została przepisana.

umierać w szańcach pod niebem prześlicznej pogody, dniem i nocą. Matka moja perła wschodu, ptak najśpiewniejszy w gajach Hadyru, pierwsza głowę schyliła na piersi i ucichła. Ojciec w bojach się ścierał i ja przy nim, aż straż jego pomarła i wróciwszy raz do namiotu, trupy oparte o sznury i słupy zastaliśmy, a oręż z sinych wymykał się dłoni.
Eblisa oddech wiał po całym obozie; nie widać, nie słychać Diwa, którego on przysłał na naszą zgubę, bo ten duch złego ciche ma kroki i lekkie palce jak mała dziewica, do kogo rączkę przytuli, ten czuje z razu, niby atłasu dotknięcie lub draśnienie piór rajskiego ptaka, a potem oczy mu wyskoczą na wierzch jak dwa ciemne topazy; krwią rzyga z ust i z nozdrzy, krwią własną się, obleje i pada pośród jej fal kipiących. Prorok sam go już nie ocali!
Noc ciemna, hurysso moja! — patrz, noc ciemna — sto razy ciemniejsza od tego zmierzchu: ale nie mroźna, nie pochmurna, gwiazdy w około księżyca brzęczą jak pszczoły przy ulu. Zapach trupów mięsza się z wonią kwiatów; bo kwiaty na naszych polach, choć kopyta je stratują i posoka je obczerni, jeszcze nie skąpią kadzideł.
Wrzaski Dżarmidowych grzmią w pobliżu jak skowyczenia szakalów; we mnie i w ojcu wre zemsta i chęć ostatniej rozprawy; w żołnierzach, niewolnikach naszych, serce drży z bojaźni, bo już w słabej stoją liczbie nad zwłokami przyjaciół. Ojciec duma wśród trupów pomarłych sułtanek, bo matkę tylko moją uczczono pogrzebem; na insze nie mieliśmy czasu.
Płomień i dym, hurysso moja! płomień i dym, a płomień czerwony jak tysiące krwią zaszłych oczów, oderwanych od czaszek skupionych razem; dym tak czarny jak azraelowe skrzydło. Rzeź i jęki. Śnieg namiotów topi się w ogniu, perzyna lata po niebie, sama nie wie gdzie, jak stado przelękłych wróbli.