Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/201

Ta strona została przepisana.
Aligier.

Jakżeż więc, o Panie! — nigdy synowi człowieka nie wystarczy piękno, tak jak w łonie Twojem spoczywa! Nieskończoność nie zagasi pragnienia jego — musi zejść do skończoności i szyderską pomyłką, ziemię za niebo mieć, nieba właśnie szukając! To z czego wszystko jest, ideał, to w imieniu czego sam zakochuje się we wszystkiem, niczem Mu! I porzuci Ciebie niestworzonego Stwórcę, dla stworzenia, co nie tworzy nic! Dopiero w dwojgu ócz śmiertelnych będzie wyczytywał żeś Ty jest, — Ty coś w każdej z tych gwiazd wypłaskorzeźbion na niebie, Ty coś w każdem dziejów powieniu szumiący po ziemi! Jeden tylko wśród milionów inaczej cię poznał! Ah! prawdać, Panie, on Tobą samym był! Lecz cóż z nani wszystkimi, jeśli niedobratnim się jemu? o Panie! o Panie!

Młodzieniec.

To ty, pierwszą siwiznę rzucasz mi na serce, takim żalem okropnym twym!

Aligier.

Tobie człowiecze we dwójnasób ideału się dostało! Francuz, Anglik, Niemiec po połowie tylko Boga czują — nie dotykają ran Jego codzień w męczeństwie narodu! nie oglądają cudów żywota Jego codzień w niezłomnej odwadze narodu! Oto skarb twój! — co klejnotów w nim! co boleści, co ofiar, co zasług, co wspomnień, co nadziei, co nieśmiertelnych żądz! nie dosyć, że ci? Będziesz że mi jeszcze błąkał się po manowcach za ognikami, — będziesz mi kwiatki zbierał po gajach i tracił czas i trwonił moc — kiedy w bór iść trzeba ogromny, ciemny, po skale w górę, wśród mgły, skarb ten krzyżowy dźwigając i krwią się własną przytrzymując u głazów, by nie odpaść w dół!

Młodzieniec.

Ah! tyś widzenia tego nie oglądał! A ja ci mówię Aligier, że jak Polska cała, tak ona, ta jedna