Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/204

Ta strona została przepisana.

strzeniach, niby człowiecze motyle — każdy z kwiatem swoim obok niego latającym także; — aż kwiat z liści opadł, aż i motyl ze skrzydeł — w dół, żwir, piasek, pył; wtedy zlatują oboje z nadpowietrznych łąk — do prochu, proch! Iluż ich widziałem, a wszyscy tak samo!

Młodzieniec.

Co ty tak żałobnie tym gwiazdom opowiadasz?

Aligier.

Dzieje lekkomyślnych!

Młodzieniec.

Mojeż to być mają? O nie szydź — daj pokój — powiedz mi lepiej gdzie to ja ją widział już?

Aligier.

O biedny ty!

Młodzieniec.

Co?

Aligier.

Powiedziałem: „o biedny ty.“

Młodzieniec.

Co mówisz?

Aligier.

Nie rozumiesz że już słów moich? A czy pamiętasz też com oznajmił ci, gdyśmy z gór zstępowali ku miastu temu?

Młodzieniec.

Co?

Aligier.

I tegoś zapomniał — o ty nie lekkomyślny?

Młodzieniec.

Nie, nie! Alem w tej chwili duchem całym czegoś szukał, wiesz, tak jak czasem ucho, nuty zatraco-