Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/216

Ta strona została przepisana.
Głos Platona.

Ujrzeć i kochać i rozłączyć się — znów pokochać i rozłączyć się znowu — to doczesna próba dusz, aż wieczne ukochają wiecznie!

Chór eleuzyjski.

Nie zjawiż się taki, co poratuje nas? Śmiertelnemi oczyma miłości, której brak nam dotąd, nie ujrzemyż nigdy? Czyż z nią dopiero na Eteru spotkamy się błoniach?

Chór daleki.

Bądźcie dobrej myśli, o biedne! na falach czasu Pożądaniec wieków już zbliża się do was!

Młodzieniec.

A teraz co? — te same wody — ale inny brzeg — inne wyżyny — jaskiń pełno — nigdzie śladu ludzi; — tam wysoko cedry — tu w dole, z włosem długim daktylowe drzewa — nad zmierzchającemi wzgórzami szczyt jakiś płonie purpurą i złotem — słońce musi z tamtej strony, zatapiać się w morzu. Aligier! cóż tu za pustelnicy wschodzą temi ścieżki? wszyscy, wszyscy idą na szczyt ten?

Aligier.

To pierwsi zakonnicy Karmelu — ileż to razy witali i żegnali słońce z tych wierzchołków! — ileż razy psalmem na tej puszczy modlili się Panu, Pana przeczuwając — i takie z lnu cienkiego szaty nosili, o takie! i w ręku harfy lekkie mieli, te same, te!

Młodzieniec.

Mówisz, jak gdybyś na tych górach ich był widział sam!

Aligier.

A teraz świat już nie wie o Esseńczykach! — o tych, co tak wyglądali zwycięstwa duszy nad zmy-