Czemuż opuściłeś nas, Panie ? Wszak my prawe syny twe a dajesz zwycięstwo posierbom!
Na ziemi, sierotą a nie synem Pana, kto żąda zawcześnie, bo ten nie zna przedwiecznej mądrości! Lecz zaprawdę, pasierbem Pana kto rzezią zawczesne morduje westchnienia, bo ten nie zna przedwiecznej miłości!
Jakież jęki, jęków tysiące! — zewsząd następują jeźdźcy z kopijami — tratują i żną ludzi jak kłosy. Czemu mnie trzymasz Aligier? — na obronę im — na obronę! Po hełmach książęce, hrabiowskie korony — i krzyż — miły Jezu! krzyż Twój! Jezus Marya! krzyż wszędzie i pod nim wszędzie ludzka krew? Stamtąd wieniec pożarów już równinę opłomienił — przysuwa się — ścieśnia — dym zamglewa mi oczy — dym już, tylko dym jak kurtyna przedemną — a za nią zgrzytanie — płacz — psalmów kilka i ot! ten jeszcze krzyk!
To było a nie jest!
Co? gdzie? magnetyczna siła jakaś mnie obwiodła i nęka — myśl zaczyna mi się psuć — wszystko co widzę takie na jawie, tak żyje życiem, tak umiera śmiercią.
Człowiecze, czyż nawet obrazu znieść nie potrafisz, kiedy rzeczywistość znieśli bliźni twoi kiedyś. — To krew idealna a już bledniejesz!
Bo cudza nie moja!