Nie — chcę krzyżem leżeć; — to mój, mój archanioł, i ja wiem że on nie umarł — trupy takiem światłem nie zieją w około. On śpi tylko! — przezeń Bóg do mnie mówi i mówić będzie. Ja z niego — ja cząstkę tej Bożej piękności — tej świętości — tej sprawiedliwości i tego bólu! To ojciec mój i matka moja — to moje wszystko — czemu mi nie dajesz spocząć w prochu? — nie zrywaj mnie tak!
Zakryć znów całunem! zakryć i zakryć, bo oddycha! — a póki oddycha porządku nie będzie — pokoju nie będzie — nie zeżniem naszego żniwa i na snopach z ciał ludzkich nie zaśniem.
Ani na chwilę jedną nie zaśniecie nigdy, ni tu na ziemi, ni tam w grobie! Nieśmiertelniście przez zgryzotę i hańbę, jako inni bywają przez wesele i chwałę!
Widzisz jak drżą i trzęsą się!
I znów mi zakryli dobro moje, kształt mój wszechpiękny!
Tyś wstał a oni poupadali i tarzają się w prochu!
Kiedyż, kiedyż przestanie serce bić w tej piersi, pod temi ostrzami trzema? Co chwila berły naszemi jak młotem przybijamy te rękojeści, a to serce je zawsze odpycha — i te skrzydła takie niepokalane choć my je krwi potokami oblali. Co to znaczy? Miałożby być prawdą, że czyjś, a nie ślepy los rządzi światem tym?