Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/234

Ta strona została przepisana.
Chór podziemnych głosów.

Nieprawdą! — nieprawdą! — ni wierzcie — ni marzcie! Jest tylko ciało czujące i przypadkowy traf i odmęt. O Bogu myśl, to gorączka ciał — a mądrość ciał, to siła, to rachuba, to porządek, to władza na ziemi. Ze śmierci wielu, żywot kilku jest.
A ci kilku żyją, bo zabić umieją!
Zabić, to owładnąć zamętem!

Chór karłów.

Nazad spokój zstępuje nam w piersi.

Chór nadpowietrznych głosów.

Światło z niebios! O najprzejrzystsze! najczystsze! spłyń zewsząd i jak fale niosą unieś, o unieś tego, który śpi do czasu!

Młodzieniec.

Niech się przyczepię do tych mar! niech mnie ten potop światłości zabierze ze świętym moim razem. O Aligier, puść mnie!

Chór daleki.

Od dnia śmierci sprawiedliwego, nie spocznie Europejski świat, aż sam sprawiedliwym się stanie! Jak człowiek, któremuby wydarto serce, tak będą wszystkie narody bez tego narodu! Żyją, a wieczny im życia brak. Są i nie są, bo nie mogą według Bożej myśli być. I lud każden w rozpaczy będzie — i król każden w przerażeniu, i trząść się musi ziemia pod krokami ich, a oni zataczają się po niej, pijani sumienia wyrzutem!

Młodzieniec.

A ci trzej, gdzie?

Aligier.

Nie światło ich zabrało — gdzieś musiały ciemności!