Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Pośród wrzawy głos odezwał się z góry, podobny do przeciągłego gwizdu:
— Najjaśniejsza Carowa ukaże się wam niedługo — czekajcie.
I młodzian o szarfie zielonej stał oparty na kracie krużganku; nie rzekł i słowa więcej, ale spozierał na żołnierstwo z uśmiechem, czy litości czy goryczy, jakby urągając tłumowi: może też i dawny zwyczaj przypomniał, kiedy wolno mu było z góry patrzeć na mnóstwo i pogardzać niemi.
— W szeregi się zewrzeć, zstępuje Carowa — zagrzmiał wojownik od progu, a na ten głos wnet krzyki ucichły wśród szczęku zbroi i stąpań spieszących na miejsca swoje. Hussarze, pancerni, kozacy, tatarzy, w porządku stanęli na podworcu. Już światło pochodni nie łamie się wśród rozerwanych orszaków, ale po rzędach kirysów jednym długim płynie strumieniem od jednej bramy do drugiej, i na ostrzach dzid zapala płomyki, które błyszczą szeregiem jak lampy w galeryi.
Jazda porozrzucana na skrzydłach, niewzruszona i konie i jeźdźcy, milcząca piechota, jedno szmer biegnie po rotach podobny do szumu gałęzi śniegiem obwisłych.
Młodzieniec znikł z krużganku i giermkiem przed Carową ukazał się u drzwi. Głębokim był pokłon, którym wódz uczcił schodzącą panią, ale też śmiałem spojrzenie, które na nią rzucił. W niem przebija ufność w własną siłę, obietnica obrony i nadzieja nagrody nie w łupach i żołdzie, nie w łaskach padających z wysoka świetnie jak rosa, chłodno jak szron zimowy; ale w tych względach, któremi piękność osładza trudy walecznego, rozkoszy puharem.
Maryna odpowiedziała także spojrzeniem, a więc mąż jął iść za nią, z ręką na szabli, strzegąc jej kroków jak ojciec, rozpływając się w jej widoku jak kochanek.