Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/241

Ta strona została przepisana.
Chór mularzy.

Nikt się nie przebudza. Umarli bez głów leżą jak drewna i głazy — żywi tak samo w letargu. Co poczniem? co? za nami śmierć głucha, przed nami nieurodzonego coś, jakoby nicestwo. Gdzie wy nas zagnali, gdzie my jesteśmy? czem my? gdzie Bóg? gdzie ziemia, gdzie niebo? czyż wszystko tylko snem pełnym złości i bólu?

Chór odrodzonych.

Nie płaczcie jak niemowlęta, nie rozciągajcie się w cieniu rusztowań, na bruku. Stójcie na nogach; stójcie jeszcze przez chwilę.

Chór mularzy.

Mak Benak! I nam już ciało odpada od kości. Mak Benak! I my spocząć chcemy, choćby oprzeć głowy o głowy ścięte i pokotem leżeć z trupami i zasnąć. A wy bądźcie przeklęci, bo zdołacie śmierć roznosić jak Bóg, ale jak Bóg czyni, nie umiecie ani wskrzeszać ani tworzyć. Przekleństwo wam, nie mogącym nic.

Chór nadpowietrznych głosów.

Oto, zmiłuje się miłosierny Pan. Wstańcie wszystkie myśli umarłych, wszystkie sny śpiących gromadźcie się. Wszystkie tęsknoty pokolenia tego, wy niedoszłe, wy przerwane, wy coście pragnęły a nie podołały, zerwijcie się i krążcie nad krwi morzem tem.

Młodzieniec.

Czyż sąd ostateczny się zaczyna? Ezechielaż wraca mi widzenie?

Chór nadpowietrznych głosów.

Krążcie i zmieszajcie się — umiarkujcie się i przeniknijcie nawzajem — aż staniecie się duszą jedną i wolą jedną i czynem.