Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/242

Ta strona została przepisana.
Młodzieniec.

Z głów tych, z tych piersi, z ciał tych wszystkich coś wybłyska — co chwila wzbija się i wiruje — to tli, to zagasa. Jak ptaki nocne, polatują jakieś mnóstwa w powietrzu. Słychać szum a nie widać skrzydeł!

Aligier.

Tak na tej ziemi jeszcze, serca tych którzy zniknęli, odzywają i przelewają się w innych. Toć pierwsze zmartwychwstanie! — a wtóre, dopiero na dniu ostatnim człowieczeństwa kiedy kaźden znów o sobie powie: „to ja!“

Młodzieniec.

Gdzie gilotyny? gdzie czerwone kałuże? gdzie lud ten cały co leżał na dole? wszystko w górę wyparowało jak w dzień letni po burzy — a w górze niby iskry przewiewne? niby perzyny, wyziewy, orkany! niby elektryczne wężujące nurty! Gdzie my się dostali? jakiż to nadpowietrzny świat?

Aligier.

Alboż nie widzisz co się dzieje? jak z żywiołów tych, jedna siła kształt jeden promienisty się tworzy!

Młodzieniec.

Coś takiego, coś takiego!

Aligier.

Coraz wyraźniej — nie poznajesz-że już postaci tej ?

Młodzieniec.

Na tle odmętu, on jeden, on jeden — taki całki — taki jasny — z orłów złotych, rozskrzydlonych, żywy namiot po nad głową! — uśmiech jakoby dobroci na ustach a grom, zda się, wyskoczy ze skroni — to Cesarz! to Napoleon!

Aligier.

To dusza Napoleona, w świecie dziejów ludzkich — jedna, a wieki zawierająca — jedna a wszystka —