Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/254

Ta strona została przepisana.
Młodzieniec.

Widziałem rój myśli świętych rozwieszon nad światem, — lecz nie spuszczały się na dół by osypać ziemię; niebieskie, kwitły tylko w niebiesiech.

Prezes.

Dobrze synu! i cóż stąd? wszak nie na tem był koniec widzeń twoich?

Młodzieniec.

Wtedy mnie otoczyła rozpacz ciał wszystkich — dawniej duszy nie znały, a teraz już urodziła się im; — widzą ją nad sobą, a nie mogą jej do piersi ściągnąć — więc zaczną płakać, więc zgrzytać — więc i krwią pluskać.

Prezes.

Umarłych zrozumiałeś skargi. Starożytni wyglądali dusz powszechnego kościoła — nowożytni powszechnego społeczeństwa ciał — a możeż jedno bez drugiego być? A ze zlania obu, czyż nie trzecie wstanie? I tamtym i tym, połowy tylko rozłożone ludzkości, nie wszystka ludzkość w sercu biła — połowy, to złudy a czasem i zbrodnie. Całość tylko rzeczywistością na ziemi i w niebie. Wszak wiesz o tem?

Młodzieniec.

Wiem ojcze!

Prezes.

Odpowiadaj dalej. Czy wierzysz w Ojca, w Słowo, w Ducha świętego, w oną Trójcę przedwieczną, na której podobieństwo i obraz, wszechświat i każda cząstka jego i każden z nas i wszelki drobiazg i wszelka arcy-potęga — kamyk czy seraf — dostały w dziale byt, dostały w dziale myśl, dostały i życie?

Młodzieniec.

Wierzę w nią.