Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/259

Ta strona została przepisana.
Młodzieniec.

Ludzkość chyba!

Prezes.

Ale kiedy? wszak nie wczora? nie dziś? kiedyż więc?

Młodzieniec.

W ostatniej, najwyższej chwili dopełnia swego.

Prezes.

A przez kogóż się dopełni? gdzie członki tego ciała, w którem jeden Duch? Jakież to obrzędy w tym kościele powszechnym, rozmaite a ustanowione od Boga? Gdzie barwy tęczy, z których ta białość świetlana powstanie?

Młodzieniec.

Wszak się nie mylę, ojcze? wszak o narodowościach mówić chcesz!

Prezes.

Powiedziałeś sam — a patrz jak za dni naszych wszędzie wola Boża opatrznie kusi wolę ich! Jednym zewnętrznej niepodległości, drugim wewnętrznego ukojenia brak — wszystkie za wolnością tęsknią; — a wieszże, Synu, co to wolność?

Młodzieniec.

Słucham, Ojcze!

Prezes.

Ten tylko wolność osięgnął, kto tak ducha swego wyarcydziełował, że już nie walczy ni z sobą ni z drugimi, ale w sobie spokój ma, a z drugimi miłość — więc samoistny jest — więc dokonany jest — więc za siebie samego wystąpić może, zdwoić się, ztroić, zesetnić we własnych utworach! Wolni tylko tworzą — i wolne tylko narody jak lutnie różnobrzmiące wydźwięczą z siebie ludzkość, najdoskonalszy wszechdźwięk