Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/263

Ta strona została przepisana.

mana od oręża, cierpi Laokonowe drgania. Ja muszę wstąpić i mówić, by go ukoić. On pierwszy raz słyszy takie słowa!

Prezes.

Zabronić ci, czego żądasz, nie mogę. Ów człowiek, pierwszy stargał prawo.

Aligier.

Dzięki ci, ojcze! (wstępuje na mównicę).

Pankracy.

Teraz w żadne już rozprawy się nie wdaję, ja chóru przywódzca! Wypowiedziałem nieunikalne! Kto sam słowem konieczności, ten na marne, ludzkie słowa nie odpowiada. Hej! Kiermaszu, albo ty, Blaumanie, jeśli im o sentymentalność i paplarstwo chodzi, stań naprzeciwko mównicy, patrz się w oczy temu melancholicznemu przyjacielowi onego młodzieniaszka i odpowiadaj za mnie!

Kiermasz.

Ja wnet odpowiem — ja.

Blauman.

Precz Kiermaszu — ja lepiej potrafię.

Inny.

Mnie głos dać — Blauman nie potrafi.

Inny.

Panie naczelniku, mnie wybrać.

Kilku innych.

Mnie — mnie — mnie.

Pankracy.

Już się swarzycie — patrzcie, jak tamta część chóru, z szlachty starej, co się odsunęła na stronę, przystojnie i poważnie się trzyma, choć wściekli. — Z wrzaskami precz; — ty Blaumanie mów.