Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/286

Ta strona została przepisana.

stanie — bo choć już chrzcony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoś.

(Idzie do kolebki.)

Śpij moje dziecię — czy już się tobie coś śni, że zrzuciłeś kołderkę — ot, tak — teraz leż tak — Orcio mi dzisiaj niespokojny — mój maleńki — mój śliczny, śpij.

Mąż (na stronie).

Parno — duszno — burza się gotuje — rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje.

Żona (wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu).

Dzisiaj, wczoraj — ah! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca słowa nie rzekłeś do mnie — i wszyscy, których widzę, mówią mi, że źle wyglądam.

Mąż (na stronie).

Nadeszła godzina — nic jej nie odwlecze.

(Głośno.)

Zdaje mi się owszem, że dobrze wyglądasz.

Żona.

Tobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie, odwracasz się kiedy wchodzę i zakrywasz oczy kiedy siedzę blizko. — Wczoraj byłam u spowiedzi i przypomniałam sobie wszystkie grzechy — a nie mogłam nic znaleść takiego, coby cię obrazić mogło.

Mąż.

Nie obraziłaś mnie.

Żona.

Mój Boże. — Mój Boże.

Mąż.

Czuję, że powinienem cię kochać.