Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/29

Ta strona została przepisana.

długi na klamce — przypięła lampę do niego i obiema dłoniami bierze się do kłódki; a lampa kołysząc się zwolna, kręgiem światła jej postać oblewa, lecz każdy promień, co się zapuści dalej, czy w dół, czy w górę, skonać musi wśród cienia; ona jest wyspą bladego światła wśród dwóch otchłani ciemności.
I kłódka nie dotrzymała ciosom sztyletu, bo i ostrzem i rękojścią tłukła w nią Carowa; drzwi otwarte. Dla czegóż nie wejdzie natychmiast? Dla czegóż przynajmniej stopą nie uchwyci się progu — wszakże niebezpieczeństwo do koła, wszak belka coraz gnie się bardziej — już jęczy, bo blizko pęknięcia! nie — ona stoi i patrzy w ciemną komnatę. Blizką celu, znów słabość napadła i nie śmie postąpić, jak ten, co doszedł krat cmentarza i od nich wraca się nazad. Potrzeba jej skoku, by się — wyrwać z zadumania czy trwogi. Rozczochrana, z pomięszaniem na licu, drżąca, przymrużając oczy, wpadła do komnaty i podniosłszy lampę rzuciła wzrok na okół, spiesznie, błędnie: tym pierwszym wzrokiem nic nie zobaczyła. Dopiero po chwili zmysły odzyskała, a wtedy kiedy spojrzała, wszystko zobaczyła, i ściany ubrane w pajęczyny i strzelnic dwie i sklepienie ostro pnące się w górę, ślady dymu po niem i piec żelazny, szerokie krzesło i stół dębowy z dwiema księgami, krymkę hebrajską, z guzami z rzemienia do hebrajskiej modlitwy. Pokój to skryty zabitego kniazia. Znać na kurzu podłogi stóp jego ślady, szata długa zarzucona w kącie, a na roztwartych księgach pismo niechrześciańskie, nie greckie, nie łacińskie.
Lampa wypuszczona runęła na posadzkę — nie zagasła jednak, owszem żywszy blask na wsze strony miecie — a piękna wojewodzianka Sandomierska załamała ręce w gorzkiej rozpaczy. Patrz na nią teraz, a ujrzysz nie dumną królowę, nie hardą panią, ale kobietę we łzach, marzącą o swojej młodości, o domu ojców, o szlachetnym rodzie, o polskich niwach,