Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/293

Ta strona została przepisana.

ziemi — za to żem ścigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów.

Duch zły.

Słuchajcie, bracia — słuchajcie.

Mąż.

Dobija ostatnia godzina. — Burza kręci się czarnemi wiry — morze dobywa się na skały i ciągnie ku mnie — niewidoma siła pcha mnie coraz dalej — coraz bliżej — z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barki i prze ku otchłani.

Duch zły.

Radujcie się, bracia — radujcie.

Mąż.

Napróżno walczyć — rozkosz otchłani mnie porywa, zawrót w duszy mojej — Boże — wróg Twój zwycięża! —

Anioł Stróż (po nad morzem.)

Pokój wam, bałwany, uciszcie się.
W tej chwili na głowę dziecięcia twego zlewa się woda święta.
Wracaj do domu i nie grzesz więcej.
Wracaj do domu i kochaj dziecię twoje.


Salon z fortepianem. — Wchodzi mąż. — Służący ze świecą za nim.
Mąż.

Gdzie Pani?

Sługa.

J. W. Pani słaba.

Mąż.

Byłem w jej pokoju — pusty.

Sługa.

Jasny Panie, bo J. W. Pani tu nie ma.