Maryo.
Henryku, mną teraz już nie pogardzisz — jestem pełna natchnienia — wieczorem już mnie nie będziesz porzucał.
Nigdy, nigdy.
Patrz na mnie. — Czy nie zrównałam się z tobą — wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, wyśpiewam. Morze, gwiazdy, burza, bitwa. — Tak, gwiady, burza, morze — ach! wymknęło mi się jeszszcze coś — bitwa. Musisz mnie zaprowadzić na bitwę — ujrzę i opisze — trup, całun, krew, fala, rosa, trumna.
Nieskończoność mnie obleje,
I jak ptak w nieskończoności
Błękit skrzydłami rozwieję,
I lecąc się rozemdleję
W czarnej nicości.
Przekleństwo — przekleństwo.
Henryku mój, Henryku, jakżem szczęśliwa.
Trzech królów własną ręką zabiłem — dziesięciu jest jeszcze — i księży stu śpiewających mszę.
Słońce trzecią część blasku straciło — gwiazdy zaczynają potykać się po drogach swoich — niestety — niestety.
Dla mnie już nadszedł dzień sądu.