Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/303

Ta strona została przepisana.
Mąż.

Dziecko moje, co ty gadasz?

Orcio.

Była bardzo biała wychudła.

Mąż.

A mówiła co do ciebie?

Orcio.

Zdawało mi się, że się przechadza po wielkiej i szerokiej ciemności, sama bardzo biała, i mówiła:

Ja błąkam się wszędzie,
Ja wszędzie się wdzieram
Gdzie światów krawędzie,
Gdzie aniołów pienie,
I dla ciebie zbieram
Kształtów roje,
O dziecię moje!
Myśli i natchnienie.
I od duchów wyższych
I od duchów niższych
Farby i odcienie,
Dźwięki i promienie
Zbieram dla ciebie,
Byś ty, o synku mój!
Był jako są w niebie,
I ojciec twój
Kochał ciebie.

Widzi ojciec, że pamiętam słowo w słowo — proszę kochanego papy, ja nie kłamię.

Maż (opierając się o filar grobu.)

Maryo, czyż dziecię własne chcesz zgubić, mnie dwoma zgonami obarczyć... co ja mówię? ona gdzieś w niebie cicha i spokojna, jak za życia na ziemi — marzy się tylko temu biednemu chłopięciu.

Orcio.

I teraz słyszę głos jej, lecz nie widzę,

Mąż.

Skąd — w której stronie?