Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/304

Ta strona została przepisana.
Orcio.

Jak gdyby od tych dwóch modrzewi, na które pada światło zachodzącego słońca.

Ja napoję
Usta Twoje
Dźwiękiem i potęgą.
Czoło przyozdobię
Jasności wstęgą,
I matki miłością
Obudzę w tobie
Wszystko co ludzie na ziemi, anieli w niebie,
Nazwali pięknością, —
By ojciec twój
O synku mój !
Kochał ciebie.

Mąż.

Czyż myśli ostatnie przy zgonie towarzyszą duszy choć dostanie się do nieba — możeż być duch szczęśliwym, świętym i obłąkanym zarazem?

Orcio.

Głos mamy słabieje, ginie już prawie za murem kostnicy, ot tam — tam — jeszcze powtarza.

O synku mój!
By ojciec twój!
Kochał ciebie.

Mąż.

Boże, zmiłuj się nad dzieckiem naszem, którego, zda się, że w gniewie Twoim przeznaczyłeś szaleństwu i zawczesnej śmierci. — Panie, nie wydzieraj rozumu własnym stworzeniom, nie opuszczaj świątyń, któreś sam wybudował Sobie — spojrzyj na męki moje, i aniołka tego nie wydawaj piekłu — mnieś przynajmniej obdarzył siłą na wytrzymanie natłoku myśli, namiętności i uczuć, a jemu? — dałeś ciało do pajęczyny podobne, które lada myśl wielka rozerwie — o Panie Boże — o Boże!
Od lat dziesięciu dnia spokojnego nie miałem — nasłałeś wielu ludzi na mnie, którzy mi szczęścia win-