Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/308

Ta strona została przepisana.
Orzeł.

Nie ustępuj, nie ustąp nigdy — a wrogi twe, podłe wrogi twe, pójdą w pył.

Mąż.

Żegnam cię wśród skał, pomiędzy któremi znikasz, bądź co bądź, fałsz czy prawda, zwycięstwo czy zguba, uwierzę tobie, posłanniku chwały. — Przeszłości, bądź mi ku pomocy - a jeśli duch twój wrócił do łona Boga, niechaj się znów oderwie, wstąpi we mnie, stanie się myślą, siłą i czynem.

(Zrzuca żmiję.)

Idź, podły gadzie — jako strąciłem ciebie i nie ma żalu po tobie w naturze, tak oni stoczą się w dół, i po nich żalu nie będzie — sławy nie zostanie — żadna chmura się nie odwróci w żegludze, by spojrzeć za sobą na tylu synów ziemi ginących pospołu.
Oni naprzód. — Ja potem.
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz — ziemia niemowlęciem co zgrzyta i płacze — ale ty nie drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończoność swoją.
Matko naturo, bądź mi zdrowa — idę się na człowieka przetworzyć, walczyć idę z bracią moją.


Pokój. — Mąż. — Lekarz. — Orcio.
Mąż.

Nic mu nie pomogli - w Panu ostatnia nadzieja.

Lekarz.

Bardzo mi zaszczytnie...

Mąż.

Mów Panu, co czujesz.

Orcio.

Już nie mogę ciebie ojcze, i tego pana rozpoznać — iskry i nicie czarne latają przed mojemi oczy-