Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/314

Ta strona została przepisana.
Mąż.

W tamtym pokoju Pan znajdziesz proszę wszystkich by wyszli.

Głosy pomieszane.

Dobranoc — dobranoc — do jutra.

(Wychodzą.)
Orcio (budzą się.)

Dobrej nocy mi życzą — mówcie o długiej nocy — o wiecznej może — ale nie o dobrej, nie o szczęśliwej.

Mąż.

Wesprzyj się na mnie, odprowadzę cię do łóżka.

Orcio.

Ojcze, co to się ma znaczyć?

Mąż.

Okryj się dobrze, i zaśnij spokojnie, bo doktór mówi, że wzrok odzyskasz.

Orcio.

Tak mi niedobrze — sen mi przerwały głosy czyjeś.

(Zasypia.)
Mąż.

Niech moje błogosławieństwo spoczywa na tobie — nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęścia, ni światła, ni sławy, a dobija godzina, w której będę musiał walczyć, działać z kilkoma ludźmi, przeciwko wielu ludziom. — Gdzie się ty podziejesz, sam jeden i wśród stu przepaści, ślepy, bezsilny, dziecię i poeto zarazem, biedny śpiewaku bez słuchaczy, żyjący duszą za obrębem ziemi, a ciałem przykuty do ziemi, o ty nieszczęśliwy, najnieszczęśliwszy z aniołów, o ty mój synu.

Mamka (u drzwi.)

P. konsyliarz każe J. W. Pana prosić.