Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/319

Ta strona została przepisana.
Przechrzta.

Bracia, do młotów i powrozów.

(Otwiera.)
Leonard (wchodząc).

Dobrze, obywatele, że czuwacie i ostrzycie puginały na jutro.

(Do jednego z nich przystępuje.)

A ty co robisz w tym kącie.

Jeden z przechrztów.

Stryczki, obywatelu.

Leonard.

Masz rozum, bracie — kto od żelaza nie padnie w boju, ten na gałęzi skona.

Przechrzta.

Miły obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro?

Leonard.

Ten, który myśli i czuje najpotężniej z nas wszystkich, wzywa cię na rozmowę przezemnie. — On ci sam na to pytanie odpowie.

Przechrzta.

Idę — a wy nie ustawajcie w pracy. — Jankielu, pilnuj ich dobrze.

(Wychodzi z Leonardem )
Chór przechrztów.

Pawrozy i sztylety, kije i pałasze, rąk naszych dzieło, wejdziecie na zatratę im — oni panów zabiją po błoniach, rozwieszą po ogrodach i borach — a my ich potem zabijem, powiesim. — Pogardzeni wstaną w gniewie swoim, w chwale Jehowy się ustroją; słowo Jego zbawienie, miłość Jego dla nas, zniszczeniem dla wszystkich. Pluńmy po trzykroć na zgubę im, po trzykroć przekleństwo im.