Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/323

Ta strona została przepisana.
Pankracy.

Myśl więcej, gadaj mnie, a kiedyś mnie zrozumiesz. — Czy posłałeś do magazynu po dwa tysiące ładunków?

Leonard.

Posłałem Dejca z oddziałem.

Pankracy.

A składka szewców oddana do kasy naszej?

Leonard.

Z najszczerszym zapałem się złożyli co do jednego, i przynieśli sto tysięcy.

Pankracy.

Jutro zaproszę ich na wieczerzę. — Czy słyszałeś co nowego o hrabim Henryku?

Leonard.

Pogardzam za nadto panami, bym wierzył temu co o nim mówią — upadające rasy energii nie mają — mieć nie powinny, nie mogą.

Pankracy.

On jednak zbiera swoich włościan i zaufany w ich przywiązaniu gotuje się iść na odsiecz zamkowi świętej Trójcy.

Leonard.

Kto nam zdoła się oprzeć — przecię w nas wcieliła się idea wieku naszego.

Pankracy.

Ja chcę go widzieć — spojrzeć mu w oczy — przeniknąć do głębi serca — przyciągnąć na naszą stronę.

Leonard.

Zabity arystokrata.

Pankracy.

Ale poeta zarazem. — Teraz zostaw mnie samym.