Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/327

Ta strona została przepisana.
Chór lokai.

Zdrowie Prezesa — on nas powiedzie drogą honoru.

Kamerdyner.

Dziękuję, obywatele.

Chór lokai.

Z przedpokojów, więzień naszych, razem, zgodnie, jednym wypadliśmy rzutem. — Vivat. — Salonów znamy śmieszności i wszeteczności. — Vivat — Vivat.

Mąż.

Cóż to za głosy, twardsze i dziksze, wychodzące z tej gęstwiny na lewo.

Przechrzta.

To chór rzeźników, JW. Panie.

Chór rzeźników.

Obuch i nóż, to broń nasza — szlachtuz, to życie nasze. — Nam jedno czy bydło czy panów rznąć.
Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich słabszych i bielszych — kto nas powoła, ten nas ma — dla panów woły, dla ludu panów bić będziem.
Obuch i nóż broń nasza — szlachtuz życie nasze — szlachtuz — szlachtuz — szlachtuz.

Mąż.

Tych lubię — przynajmniej nie wspominają ani o honorze, ani o filozofii — dobry wieczór Pani.

Przechrzta (cicho.)

JW. Panie, mów obywatelko — lub wolna kobieto.

Kobieta.

Cóż znaczy ten tytuł, skąd się wyrwał — fe — fe — cuchniesz starzyzną.

Mąż.

Język mi się zaplątał.