Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/328

Ta strona została przepisana.
Kobieta.

Jestem swobodną jako ty, niewiastą wolną, a towarzystwu za to że mi prawa przyznało, rozdaję miłość moją.

Mąż.

Towarzystwo znów za to ci dało te pierścienie i ten łańcuch ametystowy. — Oh! podwójnie dobroczynne towarzystwo!

Kobieta.

Nie, te drobnostki zdarłam przed wyzwoleniem mojem — z męża mego, wroga mego, wroga wolności, który mnie trzymał na uwięzi.

Mąż.

Życzę obywatelce miłej przechadzki.

(Przechodzi.)

Któż jest ten dziwny żołnierz — oparty na szabli obosiecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na felcechu, z trzecią na piersiach ? — Czy to nie sławny Blanchetti, taki dziś kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery książąt i rządów.

Przechrzta.

On sam, JW. Panie — dopiero od tygodnia do nas przybyły.

Mąż.

Nad czem tak zamyślał się generał?

Blanchetti.

Widzicie, obywatele, ową lukę między jaworami — patrzcie dobrze — dojrzyjcie tam na górze zamek — doskonale widzę przez moją lunetę mury, okopy i cztery bastiony.

Mąż.

Trudno go opanować.