Ktoś mu zabiegł — padł na kolana — mocuje się sam z sobą, coś bełkoce, coś jęczy.
Widzę, widzę, to syn sławnego filozofa.
Czego żądasz, Hermanie.
Arcykapłanie, daj mi święcenie zbójeckie.
Podajcie mi olej, sztylet i truciznę.
Olejem, którym dawniej namaszczono królów, na zgubę królom namaszczam cię dzisiaj — broń dawnych rycerzy i panów, na zatratę panów kładę w ręce twoje — na twych piersiach zawieszam medalion pełny trucizny — tam gdzie twoje żelazo nie dojdzie, niech ona żre i pali wnętrzności tyranów. — Idź i niszcz stare pokolenia po wszech stronach świata.
Ruszył z miejsca i na czele orszaku ciągnie po wzgórzu.
Usuńmy się z drogi.
Nie — chcę tego snu dokończyć.
Po trzykroć pluję na ciebie.
Leonard może mnie poznać, JW. Panie — patrz jaki nóż wisi na jego piersiach.