Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/338

Ta strona została przepisana.
Mąż.

Zakryj się płaszczem moim. — Co to za niewiasty przed nami tańcują?

Przechrzta.

Hrabiny i księżniczki, które porzuciwszy mężów przeszły na wiarę naszą.

Mąż.

Niegdyś anioły moje. — Pospólstwo go zewsząd oblało, zginął mi w natłoku — jedno po muzyce poznaję, że się od nas oddala — chodź za mną — stamtąd lepiej nam patrzeć będzie.

(Wdziera się na odłamek muru.)
Przechrzta.

Aj waj, aj waj, każdy nas tu spostrzeże.

Mąż.

Widzę go znowu — drugie niewiasty cisną się za nim, blade, obłąkane, w konwulsyach. Syn filozofa pieni się i potrząsa sztyletem. — Dochodzą teraz do ruin wieży północnej.
Stanęli — pląsają na gruzach — rozrywają nieobalone arkady — sypią iskrami na leżące ołtarze i krzyże — płomień się zajmuje, i gna słupy dymu przed sobą — biada wam — biada.

Leonard.

Biada ludziom, którzy dotąd się kłaniają umarłemu Bogu.

Mąż.

Czarne bałwany nawracają się ku nam i pędzą.

Przechrzta.

O Abrahamie!

Mąż.

Orle, wszak moja godzina nie tak blizka jeszcze?