Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/342

Ta strona została przepisana.

się pochodnia — pośród tych wyziewów bladych, tych zroszonych drzew, czy widzisz cienie przeszłości, czy słyszysz te żałobne głosy?

Przechrzta.

Mgła wszystko zalewa — coraz bardziej zlatujemy w dół.

Chór duchów z lasu.

Płaczmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, umęczonym — gdzie Bóg nasz, gdzie kościół Jego?

Mąż.

Prędzej, prędzej do miecza, do boju. — Ja Go wam oddam — na tysiącach krzyżów rozkrzyżuję nieprzyjaciół Jego.

Chór duchów.

Strzegliśmy ołtarzy i pomników świętych — odgłos dzwonów na skrzydłach nosiliśmy wiernym — w dźwiękach organów były głosy nasze — w połyskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w blaskach puharu świętego, w błogosławieństwie Ciała Pańskiego, było życie nasze. Teraz, gdzie się podziejemy?

Mąż.

Rozwidnia się coraz bardziej — ich postacie mdleją w promieniach zorzy.

Przechrzta.

Tędy droga twoja, tam jaru początek.

Mąż.

Hej! — Jezus i szabla moja.

(Zrzucając czapką i zawijając w niej pieniądze.)

Weź na pamiątkę rzecz i godło zarazem.

Przechrzta.

Wszak zaręczyłeś mi słowem, JW. Panie, bezpieczeństwa tego, który dziś o północy...