Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/346

Ta strona została przepisana.

Zresztą zostawiam tę rozprawę teologom, jeśli jaki pedant tego rzemiosła żyje dotąd w całej okolicy — do rzeczy.

Mąż.

Czegóż więc żądasz odemnie, zbawco narodów, obywatelu Boże?

Pankracy.

Przyszedłem tu, bo chciałem cię poznać — powtóre, ocalić.

Mąż.

Wdzięcznym za pierwsze — drugie zdaj na szablę moją.

Pankracy.

Szabla twoja, — Bóg twój, mara. — Potępionyś głosem tysiąców — opasanyś ramionami tysiąców — kilka morgów ziemi wam zostało, co ledwo na wasze groby wystarcza — dwudziestu dni bronić się nie możecie. — Gdzie wasze działa, rynsztunki, żywność, — a wreszcie, gdzie męstwo?...
Gdybym był tobą, wiem cobym uczynił.

Mąż.

Słucham — patrz jakem cierpliwy.

Pankracy.

— Ja więc, hr. Henryk, rzekłbym do Pankracego: „Zgoda — rozpuszczam mój hufiec, mój hufiec jedyny — nie idę na odsiecz świętej Trójcy a za to zostaję przy mojem imieniu i dobrach, których całość warujesz mi słowem.“
Wiele masz lat hrabio?

Mąż.

Trzydzieści sześć, obywatelu.