Nic dojrzeć nie mogę, a słyszę z pod ziemi, nad ziemią, po bokach, westchnienia i żale, wyroki i groźby.
On teraz podniósł głowę jako ty, Ojcze, kiedy się gniewasz — i odparł dumnem słowem jako ty, Ojcze, kiedy pogardzasz.
Daremno — daremno — ratunku nie ma dla niego, ni na ziemi ni w niebie.
Dni kilka jeszcze chwały ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje — a potem zaginiesz ty i bracia twoi — i pogrzeb wasz jest bez dzwonów żałoby — bez łkania i przyjaciół i krewnych — jako nasz był kiedyś, na tej samej skale boleści.
Znam ja was, podłe duchy, marne ogniki latające wśród ogromów anielskich.
Ojcze, nie zapuszczaj się w głąb — na Chrystusa Imię święte, zaklinam cię, ojcze.
Powiedz, powiedz kogo widzisz?
To postać.
Czyja?
To drugi ty jesteś — cafy blady — spętany — oni teraz męczą ciebie — słyszę jęki twoje.