Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/365

Ta strona została przepisana.
(Do innego.)

Ty się podliłeś wyższym, gardziłeś niższymi.

(Do jednej z kobiet.)

Dlaczegożeś dzieci nie wychowała sobie na obrońców — na rycerzy — teraz by ci się zdały na coś — aleś kochała żydów, adwokatów, — proś ich o życie teraz.

(Staje i wyciąga ramiona.)

Czego się tak spieszycie do hańby — co was tak nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile — naprzód raczej ze mną, naprzód, Mości Panowie, tam gdzie kule i bagnety — nie tam gdzie szubienica i kat milczący, z powrozem w dłoni na szyje wasze.

Kilka głosów.

Dobrze mówi — na bagnety.

Inne głosy.

Kawałka chleba już niema.

Kobiece głosy.

Dzieci nasze, dzieci wasze.

Wiele głosów.

Poddać się trzeba — układy — układy.

Ojciec chrzestny.

Obiecuję wam całość, że tak rzekę, nietykalność osób ciał waszych.

Mąż (przybliża się do ojca chrzestnego i chwyta go za piersi.)

Święta osobo posła, idź skryć siwą głowę pod namioty przechrztów i szewców, bym jej krwią twoją własną nie zmazał.

(Wchodzi oddział zbrojnych z Jakóbem.)

Na cel mi wziąść to czoło zorane zmarszczkami marnej nauki — na cel tę czapkę wolności, drżącą od tchnienia słów moich, na tej głowie bez mózgu.

(Ojciec chrzestny się wymyka.)