Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/369

Ta strona została przepisana.
Mąż.

Różne drogi nasze — ty zapomnisz o mnie wśród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz z góry — o Jerzy — Jerzy — o synu mój.

Orcio.

Co za krzyki — drżę cały — coraz groźniej — coraz bliżej — huk dział i strzelb się rozlega — godzina ostatnia, przepowiedziana, ciągnie ku nam.

Mąż.

Spieszaj, spieszaj, Jakóbie.

(Orszak hrabiów i książąt przechodzi przez dolny dziedziniec. — Jakób z żołnierzami idzie za nim.)
Głos jeden.

Daliście odłamki broni i bić się każecie.

Głos drugi.

Henryku, ulituj się.

Trzeci.

Nie gnaj nas słabych, zgłodniałych, ku murom.

Inne głosy.

Gdzie nas pędzą — gdzie?

Mąż (do nich.)

Na śmierć.

(Do syna.)

Tym uściskiem chciałbym się z tobą połączyć na wieki — ale trza mi w inszą stronę.

(Orcio pada trafiony kulą.)
Głos w górze.

Do mnie, do mnie, duchu czysty, — do mnie, synu mój.

Mąż.

Hej! do mnie, ludzie moi.

(Dobywa szabli i przykłada do ust leżącego.)