Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/372

Ta strona została przepisana.
Różne głosy.

Zniknął przy samym końcu.

Ojciec chrzestny.

Staję teraz jako pośrednik między tobą a niewolnikami twoimi, — tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze zamku świętej Trójcy złożyli w ręce twoje.

Pankracy.

Pośredników nie znam tam gdzie zwyciężyłem siłą własną — sam dopilnujesz ich śmierci.

Ojciec chrzestny.

Całe życie moje obywatelskiem było, czego są dowody nie małe, a jeślim się połączył z wami, to nie na to bym własnych braci szlachtę...

Pankracy.

Wziąść starego doktrynera — precz; w jedną drogę z nim.

(Żołnierze otaczają ojca chrzestnego i niewolników.)

Gdzie Henryk? — czy kto z was nie widział go żywym lub umarłym? — Wór pełny złota za Henryka — choćby za trupa jego.

(Oddział zbrojnych schodzi z murów.)

A wy nie widzieliście Henryka?

Naczelnik oddziału.

Obywatelu wodzu, udałem się za rozkazem generała Blanchetti ku stronie zachodniej szańców, zaraz na początku wejścia naszego do fortecy i na trzecim zakręcie bastyonu ujrzałem człowieka rannego i stojącego bez broni przy ciele drugiego — kazałem podwoić kroku by schwytać — ale nim zdążyliśmy, ów człowiek zeszedł trochę niżej, stanął na głazie chwiejącym się, i patrzył chwilę obłąkanym wzrokiem — potem wyciągnął ręce jak pływacz, który ma dać nurka i pchnął się z całej siły naprzód — słyszeliśmy wszyscy odgłos