ciała, spadającego po urwiskach — a oto szabla znaleziona kilka kroków dalej.
Ślady krwi na rękojeści — poniżej herb jego domu.
To pałasz hrabiego Henryka — on jeden z pośród was dotrzymał słowa. — Za to chwała jemu, gilotyna wam.
Generale Blanchetti, zatrudnij się zburzeniem warowni i dopełnieniem wyroku.
Leonardzie!
Po tylu nocach bezsennych powinienbyś odpocząć, mistrzu — znać strudzenie na rysach twoich.
Nie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich ostatniem westchnieniem. — Patrz na te obszary — na te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myślą moją — trza zaludnić te puszcze — przedrążyć te skały — połączyć te jeziora — wydzielić grunt każdemu, by w dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży. — Inaczej dzieło zniszczenia odkupionem nie jest.
Bóg wolności sił nam podda.
Co mówisz o Bogu — ślisko tu od krwi ludzkiej. — Czyjaż to krew? za nami dziedzińce zamkowe — sami jesteśmy, a zda mi się jakoby tu był ktoś trzeci.
Chyba to ciało przebite.