Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/374

Ta strona została przepisana.
Pankracy.

Ciało jego powiernika — ciało martwe — ale tu duch czyjś panuje — a ta czapka — ten sam herb na niej — dalej patrz, kamień wystający nad przepaścią — na tem miejscu serce jego pękło.

Leonard.

Bledniesz, mistrzu.

Pankracy.

Czy widzisz tam — wysoko — wysoko?

Leonard.

Nad ostrym szczytem widzę chmurę pochyłą, na której dogasają promienie słońca.

Pankracy.

Znak straszny pali się na niej.

Leonard.

Chyba cię myli wzrok.

Pankracy.

Milion ludu słuchało mnie przed chwilą — gdzie jest lud mój ?

Leonard.

Słyszysz ich okrzyki — wołają ciebie — czekają na ciebie.

Pankracy.

Plotły kobiety i dzieci, że się tak zjawić ma, lecz dopiero w ostatni dzień.

Leonard.

Kto?

Pankracy.

Jak słup śnieżnej jasności stoi po nad przepaściami — oburącz wspart na krzyżu, jak na szabli mściciel. — Ze splecionych piorunów korona cierniowa.

Leonard.

Co się z tobą dzieje? co tobie jest?