Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/383

Ta strona została przepisana.

odwdzięcza się im wstydliwie, za złote spojrzenia. — Właśnie takiej nocy trzeba dla tak świetnych ślubów, od niej pocznie się długa wiosna obojgu szczęśliwym. — Czegóż im więcej można życzyć na ziemi? — On, wzięty u króla, Pan wielu służebnych. — Ona, śliczniejsza od Aniołów, wniosła w dom męża ziemie obszerne posagiem. — Matki nie znaleść, któraby jej nie zazdrościła. — Młodzieńca, któryby mu nie złorzeczył — a ojciec stary dopiął myśli swojej — odtąd mu dni płynąć będą wśród uśmiechów córki i potęgi zięcia — a drobne wnuczęta jak kwiaty wyrosną mu na ścieżce przed grobem!


Sute też na zamku wyprawił wesele — nie wielu książąt na takie mogłoby się zdobyć. — Wysoko nad całą krainą beczki smolne i kagańce świecą z murów — na podwórcach tak jasno jak we dnie, okna komnat otwarte, w komnatach sto harf gdy zabrzmi, trąby gdy zabrzmią, stóp tańcujących szum wzbija się i leci — porwane koła kręcą się, plątają, szaleją. — On sam obchodzi świetlice i zagrzewa gości. — Łza w jego oku nabrzmiewa, łza co z trudów życia wydobywszy się, pod koniec dziękuje Bogu za tyle dni co szły w krwi i pocie, kiedy w tym ostatnim można o nich wszystkich zapomnieć. — Wyszedł na przysionki i z ganku sypnął ludowi pełne misy srebra — wrócił i dyamenty przyszpila napotkanym dziewojom do łona. — Giermki co za nim idą, garbiąc się pod ciężarem bogatego sprzętu, podają mu na przemian szable i złote łańcuchy, strusie kity i tureckie handżary. — On na pamiątkę tego dnia niemi gości darzy. — Czasem też stanie, weźmie z rąk pacholęcia spory kielich i usta małmazyją odwilży — potem idzie dalej, łaskawym ukłonem witając, łaskawym wzrokiem błogosławiąc wszystkim!