Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/385

Ta strona została przepisana.

gich spadały z jej lica. — On oparł się na jej ramieniu: „Widzisz jaki stary jestem, drżą podemną kolana — prowadź mnie“ — szedł z nią zamyślony, gotując się do mówienia, lecz słowa nie mówiąc. — Na około nich wszędzie woniały kwiaty i muzyka brzmiała!


W tej chwili odezwał się zegar przybity do górnego gzymsu — nad nim kuty ze spiżu siedział jedynowładca wielu królestw dawnych. Za każdem uderzeniem wychodził ze ściany posąg jednego wojewody i szedł się kłaniać umarłemu Panu, potem znikał roztwierającym się pochłonięty murem: — Przeszło ich dwunastu! — Wtedy z odległych komnat zamku wzniósł się chór niewieścich głosów, z razu jak szum błędny i nierozgarniony — ale coraz wyraźniejszy, z dalszych sklepień przesuwający się pod bliższe, wołający na oblubienicę. — Ojciec sam wzdrygnął się w tej chwili, blednącą córkę porwał w objęcia i uchodził z przejścia w przejście, z izby do izby, z ganku na ganek, wszędzie swatek ścigany chórem, wszędzie chcąc przemówić, a nie mogąc słowa wypowiedzieć — i wszędzie na około woniały kwiaty i muzyka brzmiała.


Wreszcie stanął w kaplicy zamkowej kędy jego naddziady w kamiennych spoczywają trumnach. — Gromnic kilka nad niemi się pali i zewsząd czarne spływają obicia bramowane srebrem. — Ona z rąk starca przypadkiem na grób ostatni, najmłodszy, na grób własnej matki się stoczyła i siedzi, milczy, truchleje. — On rzekł do niej: „Bóg nie raczył po mieczu przeciągnąć mi rodu, kądziel tylko pobłogosławił w domu moim — lecz ten, który cię pojął, przysiągł imię nasze przybrać i dzieci twoje zwać się będą jak ojcowie moi — szanuj szczęście, którem Opatrzność cię uwieńczyła. — Pani równej tobie, pani tylu włości i skarbów, niema w całej ziemi