odepchnął słowem, jedno łańcuch z medalem królewskim zrzucił z szyi, jedno szablę odpasał i oparł o stół dębowy. — Za łożem kaplica wydrążona w ścianie, z ołtarzem i szczerozłotą lampą. — On nie odwraca się ku niej, by zmówić jak co dnia pacierz przed zaśnięciem. — On wie, że nie zaśnie dzisiaj! Czasem tylko oczy wzniósłszy, patrzy na przodków obrazy niewzruszonemi źrenicami patrzące na niego, a gdy obieży ich koło, znów wzrok smętnie spuszcza na dół.
Wiecie-li młodzieńcy, wy syny światła, kusiciele burzy, co się dzieje z duszą starców, gdy prysną ich rachuby — ostatnie ich miłości na ziemi? — O nie, nigdy wam los tak gorzkiej nie podał trucizny. — Czas jak niewolnik niesie was na skrzydłach i przestrzeń skrzydłami rozrzyna: choć sto gwiazd zagaśnie z tyłu, sto innych przed nim zapala się dalej. — „Naprzód w nieskończoność”, oto hasło wasze. — Lecz oni pozbawieni jutra! — już im trumna w poprzek progów leży, a jedna tylko gwiazda tleje nad źrenicą. — Oni modlą się do niej: „Tyś słodka i poczciwa! — nie uciekasz jak księżyc w jeziorach młodości, ni pękasz jak meteor ciepłych nocy letnich — po długiej drodze dopierośmy twoje dobre światło ujrzeli — o bądź nam wierną, o świeć nam domem naszym, byśmy jeszcze żyć mogli na ziemi!“ — Wtem prawda zstąpi w ich dziedzińce, przesunie się jak wąż ślizga, naga, wśród zamkowych murów i dojdzie progu i siądzie na trumnie wyrok zawodu śpiewając — na głos jej, ostatni promień odrywa się z Niebios, i noc wieczna staje się na imię światu!
Patrzcie! z babiego lata jednej śnieżnej pajęczyny nie zostało w ręku starca! — Czy słyszycie jak łzy córki zaczęły padać mu na duszę zarzewiem? jak śmiech księcia jej męża brzmi przeciągle w jego uchu?