Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/410

Ta strona została przepisana.

ją niespodzianie w tym lasku i przywitamy dnia dobrego życzeniem.“ Z pochylonemi głowy wszedł za nim orszak pod cienie jodeł i smutnych modrzewi. — Węzły ścieżek ściskały się i rozpuszczały naprzemian, wiodąc w głąb ciemną to na czyste smugi, to wbiegając na pagórki zasute agrestem. — Starzec zaczął wołać córki po imieniu. — Echa na około naśmiewały się z niego, ludzie szlochali idąc z tyłu za nim. — Nagle uderzył się ręką w czoło. „Zmora, zmora! a ja wierzę jej jakby czemu dobremu — kiedyż wznijdzie mi prawdziwe słońce?“ — I rzucił się ku blizkiej sośnie, objął pień rękoma, „obudź mnie, obudź twarda koro.“ — Potem się odwróci i porwie najbliższego z orszaku za piersi i krzyczy: „Maro sługi, mocuj się z panem twoim — obudź mnie — obudź!“ — Przerażony sługa wymknął mu się i ucieka. — Westchnął starzec, wzniósł oczy ku Niebu — wyraz przystania na męczarnią twarz jego pokornie oświecił, jakby za grzechy ten sen okrutny ofiarował Bogu. — Potem szedł spokojniej, a gdy uszło czasu trochę, znów rzecze: „Panna młoda pewno tam nad jeziorem. — Za mną „wiara, dalej!“


Owoż i słońce podbiło się w górę, owoż i rosa wysycha już na liściach, a wód powierzchnia płonie wrzącemi blaski. — U brzegu zaczepione kołyszą się łodzie o herbownych flagach. — On przypiął sobie do pętlicy róże i chodzi po wybrzeżach z coraz żywszą na licu gorączką. — Nikt nie śmie przemówić, nikt radzić, by wrócić do zamku. — Przywykli słuchać woli nieugiętej pana i teraz jej hołdują, choć ona już nie z tego świata. — Im samym ten dzień wygląda na kształt ciemnej nocy — im samym do mózgu wdziera się obłąkanie! — „Może wsiadła na łódkę, popłynęła z mężem pomiędzy te kępy, za te wysepki. — Hej! sześciu z was, bierzcie się do wioseł — i my też popłyniemy za nią!“ — Usłuchali, on siadł na statek, odbili