Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/411

Ta strona została przepisana.

od brzegu. — „Czego jęczycie tak dzisiaj — czy woda wam twardsza?“ — Oni nic nie odpowiadają, tylko jadą prędzej. — Za nimi reszta dworzan, jak kto mógł, skacze w inne łodzie. — Dużo ich pojechało za starym panem. — Dużo zostało na brzegu, bo zabrakło czółen.


Wysepki kryły się jedne za drugiemi — każda wieńcem sitowiu opierścieniona. — Tu i owdzie na nich olbrzymie głazy, dawne okrutnych bogów ołtarze, dziś obwisłe powojem. — Kiedy odpływała łódź, u steru, której siedział starzec, zewsząd zerwały się z pluskiem i szumem dzikich ptaków stada. — Czarna z nich tęcza zawisła nad płynącymi — na każdym skręcie wodnego manowcu starzec klaszcze w ręce „tu, tu ją znajdziemy“, a gdy nikogo nie widać, pyta się powietrza: „Gdzie dziecię, dobre dziecię moje?“ — Tak opłynął całą wysp drużynę i czystem jeziorem kazał jechać ku drugiemu brzegowi. — Lecz już teraz zamilkł, ster puścił, czasem rzuci się nagle w bok, a wielka bladość rozpościera się po jego twarzy. — Zanurzył ramię w wodę po łokieć i słuchając szmeru fali głośno się rozśmiał. — Stanęli wioślarze, czekają, ażali im nie każe wrócić. — On i słowa nie rzekł, jedno wstał i odwróciwszy się spoziera na zostawione z tyłu czółna, na ogrody i zamek, a ciągle ręką głowę przeciera lub drugiej dotyka się dłoni — wtem krzyknął: „Chcę się przebudzić — ja chcę się przebudzić!“ — Oni zadrżeli. — On skoczył z sił wszystkich, ostatnich w głębinę. — Trzech natychmiast rzuciło się za nim, tymczasem nadpływają tamci. — Wszyscy widzieli co się stało i patrzą na wodę wirującą w miejscu kędy zapadł stary pan z wiernemi sługi. — Wrócili po kilku chwilach pływacze niosąc między sobą starca. — Na pokładzie pod flagą herbowną złożyli pana. — Lecz w nim już niepatrzeć życia, życie pod błękitami jeziora zostało!