Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/50

Ta strona została przepisana.
V.

Ciemno po tych kurytarzach, ciemno po tych lochach, któremi młode pacholę wiedzie niewiastę o poważnem licu; światło kagańca wrzącego w jego dłoni skacze do murów, zlatuje w dół i rozbija się; czasem też poigra z pajęczyną, lub wystąpi jak czerwona kresa między ciemnemi pasmami, a ciągle cień dwóch osób przesuwa się po ścianach, gnie się w dwoje na zakrętach, płaszczy się dalej, i zawsze postępuje czarny, olbrzymi; zawsze ten sam, bo ręce niewiasty pod płaszczem zakryte, bo ramiona pacholęcia równo się trzymają.
Jego twarz pochylona, jakby czuł, że uległ po walce, że zgnębionym zawsze. Jej oczy płoną, duma w dwójnasób jerzy się na czole: niktby i na chwilę nie zwątpił, że ona królową.
— Agaj-Hanie! azaż oddałeś list Uświackiemu Staroście? — Oddałem — głos odpowiedział zwątlony, jak zwykle bywają głosy po silnem wyruszeniu.
— Agaj-Hanie, iżaliż pewno czekają mnie u drzwi?
— Czekają. — To słowo jedno tylko, ale wymówione, jakby konającemi piersiami.
— Dobrze, wiedź nas waszmość dalej, a kiedy sprawisz się wiernie i dobrze, na naszej łasce polegaj.
Odwrócił się giermek i spojrzał na Carowę, wymawiając jej wzrokiem, że tak szydzi z niego. — Czyż nie dosyć, żeś podbiła mnie na służalca, żeś mnie dzieckiem swej woli uczyniła? O nie mów o łasce.
Pół uśmiechu zawisło jej nad ustami — i znakiem ręki, by szedł dalej oznajmiła.
Jak może najciszej ślizga po bruku, ażeby zbroja nie zachrzęściła, sztylet lub pałasz nie zadzwonił o zbroję, bo z zewnątrz dochodzą często głosy zaspanych strażników i hasło, które sobie odrzucają nawzajem; niekiedy w przelocie wstąpi po za mury i cichaczem zaszepta w uszy Marynie, wtedy lekkie znać