Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/64

Ta strona została przepisana.
VI.

Już nie mało czasu ubiegło od tej nocy miesięcznej, w której wojewodzianka Sandomierska uszedłszy z więzienia, odpłynęła na kozackiem czółnie.
Wielkie państwo moskiewskie pali się wciąż i dymi pożogami Polaków. Rozbiegli się hussarze i potrząsając skrzydły, jako drapieżne orły ulatują po nad gruzami i gęstym trupem; wycieczki straceńców nie wstrzymane u Kaukazu, w głębie azyatyckie się zapuściły, każdy rabunkami pnie się do bogactw, rycerskim czynem do chwały; miasto zburzyć, wieś spalić, jest ich chlebem powszednim. Z niewolnicami pląsają nad stosami popiołów, grzeją się pośród mrozu na zgliszczach pałaców, winem i miodem sączą się wąsy — tem lepiej im potem usta kleić z ustami Azyanek.
Jak wiekiem wprzódy na drugim końcu ziemi Hiszpanie hasali po odkrytym świecie, tak dziś Polacy wysypują się na Moskwy obszary. Patrz, Kortez Montezumę ściąga z tronu, Żółkiewski Szujskich prowadzi. Meksyk płonie kagańcami wśród czarnych jezior i wzywa pomsty za skrzywdzonych bogów. — Moskwa o tysiącu kopuł burzy się za świętych swoich i znieważone cerkwie.
Nowy to świat był Polakom: wschodni, szeroki, otwarty na stratowanie końskiemi podkowy. Co tylko spało w Lechii hartownych dusz i dzikich serc, to przyszło obudzić się i żyć zażarcie na niwach od Moskwy do Astrachanu. Żyją więc bez spoczynku, walcząc dniem i nocą, z hełmem wbitym na czoło, z bechterem przykutym do piersi; wolni, śmiejąc się z próśb i rozkazów, nie dbając o dom, rozmiłowani w gonitwach i żeglugach, swobodni przez wszystkie dni swoje, póki śmierć nie zaskoczy. Jej, jako pani, czołem z siodła biją o ziemię. Towarzysze przesadzą trupa i lecą dalej.
Ciągnącym z cieplic nieraz zima zajrzy w oczy, z szalów przewieszonych na plecach, z winogron u siodła