Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/74

Ta strona została przepisana.

— Hospodarko — rzekł.
A ona obudza się ze snu w rozmarzeniu jeszcze blaskiem kopuł na przeciwym brzegu olśniona, pyta się, czy to Moskwa i Krerlinu szczyty.
— To nowa twa stolica, królowo Azyi — odparł hetman i wskazał na wody okryte czółnami — w tej chwili wzrok jego pałał dmą zdobywcy i szczęściem kochanka.
— A więc każ waszmość do szturmu, bom strudzona podróżą wśród piasków i w pałacu odpocząć mi trzeba.
— Słońce ku stepom się spuszcza, ale mniejsza o to: Astrachan moim dziś będzie — krzyknął Zarucki i ku swoim zdąża.
Ze statkiem doświadczonego męża dawał rozkazy nie zbyt doniosłym, ale stanowczym głosem: każde jego słowo głęboko zapada w pamięć towarzyszy; nie długo też przemawiał, bo tyle bojów razem przewalczyli, że oni już teraz wprawili się do jego chęci i celów.
— Jak tylko wpadniecie, a już mrokiem, podpalić dom jaki u wnijścia, pierwszy lepszy byleby gorzał jak smolna beczka na stypie; przy nim snadniej obaczyć, iżali nieprzyjaciel zginął na prawdę lub dyszy jeszcze. Łupy sam wam rozdzielę, a znacie mnie, żem sprawiedliwy. Tej pierwszej nocy nie tknąć mi się ni dziewki ni wina, ale strzedz się zasadzek i rąbać dopóki sił stanie. Starcom, dzieciom i białogłowom zda się przepuścić, przecie my nie bissurmany.
Potem wsiadł na czółno i podobnie mówił do nowo przybyłych. Lektyka złocona kołysze się już na Wołdze, przy niej on stoi, to czasem spojrzy na Marynę, to znów spogląda na szyki swoich: konie ze spętanemi kopyty zostawili na brzegu, jutro, jeśli Bóg da, po nie się przeprawia, a one skaczą i rżą za odpływającemi jeźdźcami.
Na wyspie przed nimi, w zmierzchu gmatwają sęi Astrachanu wieże i mury dziwacznie się łamią, to