mogą oprzeć w chwili zwycięstwa, ani oni sami w godzinie upadku; pospolitym ludziom przystało się trapić, kiedy śmierć przewidują, ale nie temu, który z wyższego zrządzenia umiera; a żył w taki sposób, że choćby legł w pustyni lub w głębinie morza, stamtąd imię jego zmartwychwstanie jeszcze, by ziemię oblecieć.
A Marynie dotąd śni się o berle i Moskwie; niewieścia wyobraźnia żywszemi farbami świat wystroić umie i jeszcze wśród burzy, tęczę nadziei rozwieść po chmurach. W jej objęciach Zarucki innym człowiekiem, posępność z czoła mu precz uchodzi; w ramionach, któremi kibić jej oplata, zdusiłby wszystkich wrogów swoich; ale kiedy przejdzie chwila uniesienia, kiedy nastąpi omdlenie rozkoszy, wtedy znów czuje, że go śmierć czeka.
Żal mu jednak zamiarów, nad któremi wiele nocy przeczuwał i doczekał się białego ranka. Wreszcie chylił głowę przed Bogiem; dalej łudzić się nie myśli; dzieckiem na to, nie mężem być trzeba. — Do upadłego się bronić i upaść — oto jego ostatnia pociecha, bo w tej ostatniej walce rozwinie wszystkie siły swoje: poznają nieprzyjaciele jako lew osaczony kona.
Już też i jesień nadchodzi. Słońce nie tak wspaniale krąży po niebie, wyspy od Kaspijskiego morza śpiewają hymn śmierci kwiatom i drzewom; fale Wołgi pienią się od wściekłości, w około Astrachanu piramidy piasku wznoszą się i przechadzają w pustyni, niby ruchome mogiły. Po zachodzie ogromna łuna widnokrąg rozpala, rzekłbyś, iż miasto wielkie goreje w oddali, meteory latają w powietrzu i rozpadają się na iskry czerwone. Gmin tymczasem szepce o wróżbach i znakach, o powodzeniach i upadku mocarzy i wodzów.
Kozaków z Siczy i kozaków z Terku wyginęła moc. Do ostatniego bronił się Zarucki,